sobota, 26 listopada 2011

Pierwsza dziecinna miłość - kanwą wspomnień, część II

Powróćmy jednak do miłości. :) Cóż była wielka! Codziennie rano przychodził po mnie i szliśmy razem do szkoły, a Serioża jak prawdziwy rycerz niósł mój tornister. Kiedyś przyszedł po mnie zbyt wcześnie, ja ubierałam się w pośpiechu i zapomniałam założyć buty, zorientowałam się tylko wtedy, gdy całkiem przemokły mi kapcie :) chłodu jak widać nie czułam.

Dygresja o szkole.
Szkoła była malutka - 3 klasy i wszystkie musiały się zmieścić w dwóch pomieszczeniach. W większej - z alfabetem na ścianach i mapami, mieściły się 2 klasy, najczęściej 2 i 3, a pierwszoklasiści osobno. Nauczycielek też było dwie: najukochańsza Wiera Petrowna i bardziej surowa, a zarazem dyrektor szkoły - Faina Wasiliewna (sąsiadka po klatce z drugiego naszego mieszkania). Lekcje  dla 2 i 3 klasy były prowadzone równolegle przez jedną nauczycielkę. Najpierw przy tablicy popisywali się starsi, później młodsi. Czasami można było utrzeć nosa starszakowi, rozwiązując równanie, które to on nie potrafił zrobić.

  Lekcje trwały od 8 do 15-16. Czasu trwania jednej lekcji nikt nie liczył. Był prowizoryczny dzwonek i po tym, jak Pani nauczycielka przekonywała się, że każdy zrozumiał nowy temat, rozlegał się dźwięk dzwonka. Z przerwami tak samo. W południe na najdłuższej przerwie szliśmy do stołówki robotniczej na obiad. Jeżeli ktoś miał w tym czasie rodziców w domu, mógł wrócić i zjeść posiłek w domowym zaciszu. Ja często korzystałam z tej opcji  i odwiedzałam mamę na poczcie, po czym rzadko wracałam z powrotem na zajęcia.
 Lekcje trwały tak długo, póki rodzice lub starsze rodzeństwo nie wracało do domu. Prawie zawsze od godziny 13 odrabialiśmy wszystkie zadania domowe wraz z nauczycielką, a o 14 szliśmy do  jedynej w miasteczku hali sportowej, która znajdowała się z tylu kina i tam mieliśmy prowizoryczny WF, każdy robił to co chciał. Czasami zostawaliśmy w kinie na dziecięcy seans za 5 kopiejek .... i tak do 16.

 Warto wspomnieć, że wiosną - marzec-kwiecień przynajmniej 2-3 razy w tygodniu popołudnia spędzaliśmy na nartach biegówkach. Trasy przebiegu były wytyczone przez myśliwych i leśniczych. Jechaliśmy po wydrążonych torach - na zwykłej nawierzchni śniegu narty od razu się zapadały w głąb (zimą zawsze było około metr śniegu). Na skrzyżowaniu takich ścieżek zawsze czekaliśmy  na nauczycielkę, która decydowała w którą stronę jedziemy.

Pewnego razu z Seriożą zajęci rozmową skręciliśmy jako pierwsi w całkiem inną stronę niż cała szkoła. Dopiero po dłuższej chwili zorientowaliśmy się, że nikt za nami nie jedzie. Ja wpadłam w panikę, wróciliśmy do skrzyżowania, lecz tam nikt na nas nie czekał i niewiadome było w którą stronę teraz jechać. Sierioża zaproponował, bym została na skrzyżowaniu, a on zbada wszystkie ścieżki. Po jakimś czasie wrócił a za nim jechał myśliwy, który soczystą ruszczyzną przeklinał nauczycielkę, że w ogóle wybrała się z nami w tym tygodniu na narty, jako, że był to okres budzenia się ze śpiączki ... straszne? - o tym kiedy indziej. Nauczycielce się dostało, dostało się i nam z Seriożą od nauczycielki, a i cała klasa się śmiała z nas jeszcze przez dłuższy czas, że specjalnie się schowaliśmy by się pocałować. Oh!

A my wtedy już byliśmy po pierwszym pocałunku. Pamiętam, że skrzętnie to planowaliśmy, ważnym było, by nikt nas nie zobaczył. W tym czasie wczesną jesienią na naszym podwórku powstała mega zjeżdżalnia - "Gadająca głowa" z bajki Puszkina "Rusłan i Ludmiła", wchodziło się przez ucho a wyjeżdżało się brodą. To był hit tamtej zimy, całe popołudnia spędzaliśmy na tej ślizgawce, wpadaliśmy do niego lub do mnie na gorącą herbatę  (do tej pory ciurkiem wypijam  ledwo zalaną wrzątkiem) i znowu z powrotem, aż do wydania " Wremia - Wiadomości" (godzina 20 bodajże).
Ilustracje poniżej.
Głowa z "Rusłana i Ludmiły":

Nasza głowa i ja wraz z mamą i bratem:


I moja paczka :) zdjęcie okropnej jakości - ale pośrodku My :) + dodatkowo ukochany wilczur Bocman!


Wiosną głowa zjeżdżalni została zamknięta pod groźbą zawalenia się, zostały zrobione dodatkowe schodki z boku, a głowa topniała i malała. To właśnie tam schowaliśmy się z Seriożą i pod presją adrenaliny on szybkaczem dał mi buzi! Po tym incydencie nie odzywałam się do niego z tydzień, aż postanowiliśmy nigdy tego nie wspominać i dalej być po prostu przyjaciółmi :)

2 komentarze:

Unknown pisze...

Bardzo przyjemnie się czytało...

ROROISM pisze...

o nie no, jeszcze jeszcze.
moj ulubiony gatunek literatury pamietnikarsko-/cokoliwek/wschodniej!!

Prześlij komentarz

 

Blog Template by YummyLolly.com